Cudowne utrzymanie Babiej Góry

W czasach kiedy pandemia spędza ludziom sen z powiek, dobrze jest się oderwać, odświeżyć głowę. Chciałbym Państwa zaprosić w podróż do przeszłości. W sezonie ligowym 2008/2009 drużyna piłkarska MKS-u Babia Góra przeżyła prawdziwy rollercoaster. Chociaż rollercoaster przy tym, to jakaś rozklekotana, podrzędna huśtawka. Koszmarna runda jesienna, dużo gorsza nawet od końcówki 2019 w wykonaniu Wisły Kraków, a to wiele tłumaczy, no i cudowna wiosna, którą ludzie wspominają do dziś. Jak wyglądała ta kręta droga prowadząca od bycia pośmiewiskiem powiatu do wygranego w dramatycznych okolicznościach meczu na wodzie w barażach o utrzymanie, przy pełnym stadionie, fantastycznym dopingu, bębnach. Jak krótka jest droga „od zera do bohatera“. Zapinamy pasy i startujemy!

  Smutna jesień

W sezonie poprzednim, tj. 2007/2008, Babia Góra spadła z „okręgówki”, wobec tego krajobraz w klubie i wokół niego był przygnębiający. - Jesień sezonu 2008/09 zakończyła się fatalnie, z trzema punktami na koncie, w dodatku zdobytymi walkowerem, po zejściu z boiska drużyny ze Skawicy. W tym meczu nogę złamał nasz późniejszy kolega z drużyny i jeden z najlepszych zawodników z jakimi przyszło mi grać w Babiej Górze - Michał Pacyga. Sytuacja w klubie była przygnębiająca, bo po spadku z ligi okręgowej zanosiło się na kolejny. Nic nie zapowiadało zmiany na lepsze. I nie chodzi tutaj o pieniądze, bo tych w klubie nie było praktycznie nigdy przez 19 lat mojej przygody z klubem. U nas drużyny budowane były na atmosferze, zaangażowaniu i przywiązaniu do barw, przynajmniej tak to zawsze odczuwałem. Jeśli o mnie chodzi to warto zaznaczyć, że byłem jednym z winowajców tak fatalnej rundy jesiennej. Po spadku z ligi okręgowej, a w przerwie wakacyjnej na studiach, wyjechałem pracować do Łodzi przez co nie przygotowałem się do nowego sezonu. Nie miałem też przekonania, że warto walczyć o przetrwanie już w A klasie. Odnosiłem wrażenie, że zbyt małej liczbie osób na tym zależy, jak na piłkę nożną zdecydowanie zbyt małej liczbie. Dlatego po wakacjach skupiłem się na studiach i mimo cotygodniowych namów mojego brata, abym pojechał im pomóc, bo "jest kiepsko, ale dzisiaj mamy szansę", zagrałem tylko w jednym meczu, oprócz wspomnianego wcześniej meczu ze Skawicą kończącego rundę – rozlicza temat Rafał Magiera.

- Po ubogiej w punkty jesieni w zimie nastąpiły zmiany w zarządzie. Mieliśmy trzy oczka za mecz z Huraganem. Wtedy po nieszczęśliwym starciu nogę złamał Michał Pacyga, którego serdecznie pozdrawiam! Był to jeden z najsmutniejszych okresów klubu, szykował się drugi spadek w ciągu dwóch lat: najpierw z „okręgówki”, a teraz z A klasy. Mieliśmy myśli, że po ewentualnym spadku zaczniemy od C klasy. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze – dodał Łukasz Mika.

Ważnym momentem było spotkanie Łukasza z Markiem Witkowskim. Łukasz, jak prawdziwy kapitan, cały czas szukał zawodników, próbował coś wskórać. - Byłem po studiach, pracowałem na basenie. Klub mocno podupadł. Któregoś dnia zagadnął mnie "Miklosz" i zaprosił na trening. Powiedział, żebym spróbował. No i poszedłem, mimo że dawno nie grałem i bardziej zajmowało mnie pływanie. Na treningu pięciu młodych chłopaków, w dodatku w którymś momencie zaczęli się szarpać, musiałem ich rozdzielać. Szok. Wspólnie z Łukaszem postanowiliśmy coś zrobić, skrzyknąć chłopaków – opowiada Marek.

Rewolucja

Zimą nastąpiły zmiany, nie tylko w zarządzie, ale i w samej drużynie. Stery pierwszego zespołu objął trener z Makowa, Maciej Melzer. - Był to sezon po spadku z „okręgówki”. Po rundzie jesiennej drużyna miała na koncie trzy punkty, po walkowerze w meczu z Huraganem Skawica. Propozycję otrzymałem w styczniu i miałem duże wątpliwości. Śmiałem się, że nie było do kogo, to zadzwonili do trenera z Makowa. Sytuacja była dramatyczna. W decyzji pomogli mi zawodnicy, a konkretnie Marek Witkowski, który pewnego dnia zadzwonił i zapytał, czy faktycznie mam propozycję objęcia drużyny, powiedział też, że jako drużyna chcą, żebym przyszedł. To rzadka sytuacja, więc powiedziałem, że jak będą pracować, to chętnie przejmę zespół. Ten telefon był decydujący, nie mogłem odmówić – powiedział trener. - Zimą zaczęliśmy działać. Zadzwoniłem do trenera Melzera, żeby przekonać go do przyjścia do nas. Przyjechał na trening, porozmawialiśmy całą drużyną po męsku, obiecaliśmy zaangażowanie. Chcieliśmy powalczyć o klub. Zebrała się fajna paczka. Każdy miał jeden cel. Baraży z Sosnowianką nie zapomnę do końca życia. Wsparcie fanów było nieocenione. Jesienią na mecze Babiej Góry nie chodził praktycznie nikt, a jeśli już to dla śmiechu, ale wiosną była siła! - dodał Marek.

Tamtej zimy pojawiło się więcej pozytywnych ruchów. Powstała strona internetowa, która rozrosła się bardzo mocno. - Słabszy okres Babiej Góry zaczął się już w "okręgówce". I to nie tylko w sezonie, który poprzedził ostatecznie spadek do A-klasy, bo już poprzednie rozgrywki były pod względem wyników bardzo słabe. Po degradacji nastąpiła właśnie ta jesień z trzema punktami i duże zmiany zimą, które dawały nadzieję. Zostałem zaproszony do  pomocy w tworzeniu „nowej“ Babiej Góry przez Maćka Hyćka. Poszedłem na jedno, dwa spotkania, spodobała mi się wizja i zostałem. W tamtym czasie pisałem na pilka.pl, byłem korespondentem Wisły Kraków i Cracovii na sportowychfaktach.pl i postanowiłem swój zapał i wiedzę przelać też na Babią Górę. Zacząłem prowadzić stronę internetowa klubu, pojawiły się relacje, wypowiedzi. Nasza strona była wtedy źródłem wiedzy dla wielu ludzi z naszych stron. Za stronę techniczną odpowiadali Romek Barzyczak i Tomek Wala, ja za merytoryczną. Zawodnicy nieraz opowiadali, jak ktoś ich zaczepił w pracy czy w szkole, bo czytał relację. Sami zresztą też do mnie uderzali, bo nie zgadzali się z moją oceną ich gry (pozdrawiam Rafała Magierę :) ). Przyjście trenera Melzera, zmiany w zarządzie, nowa strona internetowa to wszystko wydarzyło się zimą 2009. Byłem przy formowaniu się nowego zarządu, na którego czele stanął Jacek Seremak ( Dla czytelników niespodzianka - patrz BONUS NR 1). Poza nim byli też Bogusław Kołodziejczyk, Mariusz Korczak, Robert Lichosyt, Krystian Krzeszowiak, Tomasz  Wala i Maciej Sarlej. To był kluczowy ruch. Ja wcześniej nie znałem Macieja Melzera, wiedziałem tylko, że był sędzią liniowym w pierwszej lidze, a pierwszy wywiad odbyliśmy właśnie przed pierwszymi zajęciami. W szatni Babiej Góry mało kto mnie znał. Na pewno „Gary“, Łukasz z osiedla czy ze szkoły, Bogdan Kopacz, ale to bardziej, bo z jego bratem chodziłem do liceum, Jasiek Sulikowski, którego w nieco śmiesznych okolicznościach poznałem wcześniej w Zembrzycach, ale reszta nie. Było zdziwko, kiedy kolejni zawodnicy wchodzili do szatni, a ja siedzę tam z trenerem i go z dyktafonem w ręku odpytuję ( Dla czytelników niespodzianka - patrz BONUS NR 2)– tak tamten okres relacjonuje Maciek Krzyśków, który później został rzecznikiem prasowym klubu i był przez kilka sezonów stadionowym spikerem.

Praca

Zawodnicy po tych roszadach ruszyli do pracy. Kilku doświadczonych zawodników powróciło do gry. - Bardziej zapowiadało się na dalszy rozkład drużyny aniżeli na reaktywację, ale stało się inaczej. Jednym z głównych powodów stała się rewolucja w zarządzie. Nie wiem od kiedy trwały rozmowy i kto był głównym ich prowodyrem, ale któregoś dnia do mnie i brata zadzwonił "Miklosz" (Łukasz Mika) i powiedział, że będzie walne zebranie w celu wybrania nowego zarządu, są chętni i - co bardziej dotyczyło nas, zawodników będzie nowy trener. Miał nim zostać, w przypadku zmiany zarządu, Maciej Melzer. Nie wiem, kto nawiązał kontakt z trenerem, ale dla mnie miało to ogromne znaczenie. Ktoś z "zewnątrz" chce się podjąć walki o utrzymanie "mojego" klubu i co więcej, jeszcze w to wierzy. Później okazało się, że takich osób jest więcej. Udało się namówić kolegów z przeszłością w Garbarzu Zembrzyce - Jasia Sulikowskiego i Bogdana Kopacza. Największa w tym zasługa "Miklosza", który nie przestawał namawiać, ale dużą rolę odegrał też Dawid Steczek, który studiował z Bogdanem. Obaj okazali się transferowymi hitami, mimo iż od jakiegoś czasu nie grali w piłkę - Bogdan studia, Jasiu wrócił z Anglii po dłuższym czasie. Dołączył Karol Głuc, którego doświadczenie okazało się kluczowe przy budowie nowej defensywy. Doszedł jeszcze Adrian Listwan. Reszta to chłopaki z Babiej. Od pierwszych zimowych treningów widać było, że wiara trenera jest prawdziwa. I jak tu samemu nie wierzyć, że warto pozasuwać zimą i na wiosnę musi być dobrze. Szybko się okazało, że zespół, który w ostatnich latach przegrał już prawie wszystko co się dało (oczywiście żartuję, bo potrafiliśmy też spektakularnie wygrywać), wzmocniony kilkoma zawodnikami i świeżą myślą trenerską, może stać się ciekawą mieszanką. Myślę, że charakterologicznie nawet bardzo ciekawą. Co do samej zimy, to przygotowaliśmy się naprawdę rzetelnie, każdy zasuwał ile mógł – ocenił Rafał Magiera.

Bardzo ciekawym momentem był wybór kapitana. - Był to też czas namawiania chłopaków do gry. Przykładowo z Jasiem Sulikowskim rozmawiałem w "Zaciszu". Trener namawiał starszych zawodników. Jesienią byłem kapitanem, a wiosną już po powrocie wielu starszych graczy myślałem, że nastąpi zmiana, tymczasem drużyna jednogłośnie opowiedziała się za tym, żebym nim pozostał. Pierwsze treningi były mocne, zawodnicy byli chętni do pracy. Wszyscy szliśmy w jednym kierunku, trener potrafił nas zjednoczyć. Scalił grupę – dodał "Miklosz".

Dużą stratą była kontuzja Tomasza Ścieszki, o czym sam nam opowiedział. - Ja jesienią nie grałem, wraz z kilkoma kolegami dołączyłem do zespołu zimą. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nasza sytuacja nie jest dobra, utrzymanie mało realne. Przepracowaliśmy rzetelnie okres przygotowawczy i… akurat wtedy przyplątał mi się uraz, bodajże na tydzień przed startem. Naderwałem mięsień dwugłowy i praktycznie przez większość rundy byłem kibicem – powiedział.

Zapytałem o transfery, ale okazało się, że obyło się bez spektakularnych wzmocnień. - Treningi były ciężkie. Zawodnicy na każdym kroku pokazywali zaangażowanie, widać było, że bardzo chcą. Pracowaliśmy w terenie, na boisku, biegaliśmy nad osiedlem po wszystkich okolicznych górkach, czasami dochodziła hala. Nie było wielkich wzmocnień, raczej powroty zawodników „po przerwie“. Nie chciałem transferów, przecież oni potrafili grać. Wielu zawodników grało wcześniej w Wojewódzkiej Lidze Juniorów pod kierownictwem trenera Henryka Sochackiego. Stanowisko zarządu było takie, że nie musimy utrzymać się za wszelką cenę, mamy powalczyć, a jak się nie uda, to budujemy drużynę na nowy sezon – wspomina trener.

Prezentacja

Czymś wyjątkowym była prezentacja klubu w sali rycerskiej suskiego zamku. Mocny plus od strony marketingowej. - Prezentacja na zamku to było coś nowego, powiew świeżości, optymizmu. Chcieliśmy pokazać, że jesteśmy, że Babia Góra się odradza. Wszystkie siły na pokład. Była nawet prezentacja nie tylko sekcji piłki nożnej, ale też i piłkarzy ręcznych. Powstał nawet okolicznościowy hymn Babiej Góry, który pewnie teraz mógłby być disco-polowa piosenką. Do tego każdy zawodnik był wywoływany z imienia i nazwiska, a towarzyszył temu wybrany przez niego utwór muzyczny. Na pewno ktoś wychodził, gdy leciała „Jesteś szalona“ czy „Poker Face“. Było sporo śmiechu. Wiosną wcale nie było jednak tak różowo, jeśli chodzi o wyniki i w pewnym momencie pojawiły się myśli – co jeśli spadniemy? Wszyscy zawodnicy powiedzieli, że zostają i pomogą ewentualnie wrócić z B-klasy. Burmistrz też zapewniał wsparcie. Stworzył się fajny klimat wokół klubu – przypomina sobie Maciej Krzyśków. - Chciałem wspomnieć jeszcze o zimowej prezentacji przed rundą wiosenną, która odbyła się na suskim zamku. Wspaniała inicjatywa, sporo kibiców przyszło. Pamiętam, że powiedziałem coś takiego: „czasami trzeba wykonać krok w tył, żeby potem zrobić dwa do przodu”. Mieliśmy zdjęcia, dresy sportowe, na tamte czasy, to było wyróżnienie. Imprezę prowadził Maciek Krzyśków – dopowiedział Łukasz Mika.

Heroiczna wiosna

Przystępując do rundy wiosennej z trzema punktami trudno o optymizm. Cały zespół w każdym meczu walczył o życie. Ciężar niewyobrażalny. - Sparingi były dobre, ale jak wiadomo one zwykle są trudne do zweryfikowania, prawdziwą weryfikacją jest okres startowy, liga. Początek średni, trzy pierwsze mecze na remis. Jasiu Sulikowski po trzecim remisie powiedział, że powoli traci wiarę w to, że nam się powiedzie. W czwartym meczu wygraliśmy z Kozińcem i drużyna nabrała wiatru w żagle. Zdarzały się porażki, ale generalnie walczyliśmy w każdym meczu o wszystko. Co tydzień graliśmy o życie, presja niesamowita, margines błędu minimalny. Po zwycięstwie na koniec nad Huraganem Skawica zakwalifikowaliśmy się do baraży – opowiada trener Melzer.

Rafał Magiera dodaje, że do samego końca musieli oglądać się na innych. - Patrząc po wynikach początek rundy mieliśmy średni, a do utrzymania potrzebowaliśmy dobrego. Dlatego po trzech remisach z rzędu zaczęło się robić nerwowo, przynajmniej w mojej głowie. Wiem, że byli też tacy, którzy wierzyli, że zaraz odpali. Pomęczyliśmy się z Kozińcem, ale po pięknym golu "Garego" wygraliśmy. W tym meczu sporo krwi napsuł nam "Boncek" (Sebastian Tłok), który później trafił do Suchej i to był dobry ruch, dla obu stron. Potem jeszcze przegraliśmy mecz na "dzikim" terenie w Łączanach. Kto grał tam kiedyś, to będzie wiedział o co chodzi. Z mocnym Orłem Wieprz wygraliśmy 3:0, mimo że połowa składu całą noc kelnerowała na weselu. Potem dwie porażki z bijącymi się o awans Izdebnikiem i Paszkówką. W drugim meczu byliśmy lepsi, „cisnęliśmy“ niemiłosiernie, ale zamiast w bramkę trafialiśmy w Urząd Miasta (pozdrawiam Dawida Steczka). Paszkówce wpadła jedna z dwóch sytuacji i dowieźli to do końca. Po tym meczu byliśmy w bardzo złej sytuacji mimo naprawdę dobrej gry. Kibice pocieszali nas, że gramy dobrze i będzie dobrze, ale ja już zaczynałem sobie układać w głowie walkę o powrót do A klasy w kolejnym sezonie. Potem dwa zwycięstwa znowu dały wiarę. W Bachowicach po moim błędzie straciliśmy bramkę, a Jasiu tak się wkurzył, że kopnął w słupek i złamał jednego wkręta. Jasiu miał najdłuższe „sztole” na świecie. W meczu ze Stroniami u siebie, przy stanie 0:0 Bogdan Kopacz wybił ręką piłkę z pustej bramki. Czerwona kartka i karny. Gość przestrzelił i wtedy poczułem, że nie tylko nie przegramy tego meczu, ale że musimy się utrzymać. W ogóle uważam ten moment za jeden z decydujących o naszym utrzymaniu. Trzy gole w dziesiątkę i gładkie zwycięstwo do zera. Z Roczynami to był chyba najlepszy mecz jaki można było zobaczyć na A-klasowych boiskach, a bramkarz gości Sobala (miał wtedy chyba pod 50-kę, powaga!) robił cuda. Niesamowity gość! Świetny mecz, ale ogromne rozczarowanie remisem 3:3. Po tym meczu wiedzieliśmy, że w ostatnim meczu w Skawicy nie wystarczy nam tylko nasze zwycięstwo, aby zagrać w barażach. Trzeba było liczyć na porażkę Czarnych Koziniec z Wieprzem. Na mecz do Skawicy jechaliśmy, jak do siebie. Jak się rozgrzewaliśmy to śpiewających kibiców było słychać chyba z Białki. Autobus i kilkanaście samochodów ze strony gości na wyjazdowym meczu, to coś co nie zdarza się nawet w III lidze. Ale tacy byli wtedy nasi fani. Chyba do dzisiaj w Suchej są najlepsi kibice, chociaż czasem można usłyszeć z trybun prawdę o swojej grze, ale to dobrze! W Skawicy czuliśmy, że gramy u siebie, choć czasem z "trybun" (skarpa pod lasem) słychać było jakieś głosy, które miały nas wyprowadzić z równowagi, ale mi osobiście to pomagało. Myślę, że nasze zwycięstwo ani przez chwilę nie było zagrożone, a ja bardziej myślałem co tam w Kozińcu. Nie muszę mówić jakie ciśnienie zeszło z nas jak przyszły wieści, że mamy baraże, bo Czarni przegrali.

Kapitan wspomina mecz z Dębem Paszkówka, który zakończył się pechowo. - Początek naznaczony remisami, potem zwycięstwo z Czarnymi Koziniec. Zapamiętałem, że po meczu z Paszkówką u siebie, kiedy to mieliśmy z dziesięć „setek”, a mimo to przegraliśmy, niektórzy zaczęli wątpić w powodzenie naszej misji. Ognisko po meczu to była prawie stypa. Daliśmy jednak radę, po ostatnim meczu ze Skawicą wywalczyliśmy baraż. Ważne bramki wiosną strzelali dla nas Kamil Dyduch, Kamil Semik czy Daniel Cichy – ocenił.

Tomek Ścieszka długo nie mógł grać, ale był z drużyną i wrócił w najważniejszym momencie. - Koledzy robili, co mogli. Szło nam nieźle, ale strata była na tyle duża, że każdy mecz „ważył” sześć punktów. Wróciłem pod koniec, zagrałem kilka spotkań, strzeliłem kilka goli. Były momenty trudne, kiedy wydawało się już, że szanse uleciały. Przy odrobinie szczęścia, pomagali nam też rywale, którzy nie punktowali za dobrze, udało nam się do tych baraży dostać – dodał „Gary”.

Misja: Sosnowianka

Baraż numer jeden odbył się 1 lipca, w środę o godzinie 17:00. Wcześniej nad miastem przeszła potężna ulewa, co stanowi dodatkowy smaczek. - Nie każdy wie, że ten jeden z najbardziej pamiętnych meczów ostatnich kilkunastu lat w Suchej Beskidzkiej mógł w ogóle nie dojść do skutku. I nie chodzi o to, że baraże "goniliśmy" całą rundę aż do ostatniego meczu rundy (i jeszcze kilka minut po nim w oczekiwaniu na wiadomości z Kozińca). Kilka godzin przed meczem nad powiatem suskim przeszła nawałnica i narobiło trochę szkód, m.in. dość mocno podlało nam boisko. Podobno trwały ostre dyskusje czy mecz powinien się odbyć. Nie byłem przy nich obecny, ponieważ razem z bratem spóźniliśmy się na rozgrzewkę, właśnie przez szkody, jakie wyrządziła ulewa. Zdania były podzielone, nie tylko pomiędzy drużynami i sędziami, ale nawet w ramach jednej drużyny. Od nas podobno najbardziej za graniem był "Miklosz". Twierdził, że musimy grać, bo jesteśmy w gazie i przeciąganie nie działa na naszą korzyść. Czas pokazał, że miał rację. Sam mecz był ciężki, trochę toporny, z powodu warunków. Myślę, że już po piętnastu minutach nikt nie miał na sobie suchej nitki. Nie pamiętam za bardzo jak padały pierwsze bramki, wiem tylko, że po naszych błędach zrobiło się 2:1 dla Sosnowianki. Był chyba karny. U nich grał Wojciech Rączka, były ligowiec. Był naprawdę dobry, jak na ten poziom, niezłe prowadzenie, balans i wykończenie. "Miklosz" kalkulował, że warunki utrudnią mu grę, bo tacy zawodnicy lubią mieć piłkę przy nodze, a nam to wszystko jedno, bo walką i ambicją nadrobimy. I trochę tak było, chociaż my też próbowaliśmy pograć piłką, bo w naszym DNA nie było kopania po "krzokach". Druga połowa bez większej historii aż do 89 minuty. Sędzia doliczył jakieś 3 - 4 minuty. Wtedy mój brat trafił na 2:2 i już ten wynik wzięlibyśmy z pocałowaniem ręki, biorąc pod uwagę przebieg meczu. Chwilę później w polu karnym Sosnowianki w powietrzu powalczył Adrian Listwan i piłka spadała przede mną. Nie czekałem aż spadnie na ziemię i intuicyjnie trafiłem z półwoleja. W sumie nic specjalnego, bo chyba z 5 - 6 metrów, ale tego smaku nie zapomnę. Pobiegłem pod chorągiewkę, bardziej dla zyskania czasu, bo siły na żadną cieszynkę nie miałem. Nogi ledwo mnie niosły. Pamiętam, że pierwszy podbiegł do mnie Tomek Ścieszka. Za chwilę to on dołożył czwartą bramkę trafiając z dystansu płasko, prawie po ziemi, przy słupku. Normalnie każdy bramkarz łapie takie piłki w zęby, ale wtedy było mokro i piłka nabrała poślizgu, a poza tym bramkarz gości był już wtedy "spalony", jak cała drużyna. Dosłownie nie wiedzieli, co się dzieje. My też nie wiedzieliśmy, jeszcze długo po meczu... – relacjonuje "Młody Magi".

Za przekonanie sędziów odpowiadał kapitan, który bardzo chciał grać. - Po losowaniu skazywano nas na pożarcie, Sosnowianka to była drużyna naszpikowana doświadczonymi, ligowymi zawodnikami. Uznaliśmy jednak, że skoro wygrzebaliśmy się z takiego dołu, to „sky is the limit“! Pierwszy mecz w środę, 1 lipca, u siebie. Ulewa straszna. Razem z Jasiem przyjechaliśmy do klubu trzy godziny przed meczem. Chwyciliśmy za łopaty i zaczęliśmy usuwać wodę z murawy. Po jakimś czasie przyjechał trener i jak nas zobaczył, to bardzo się zdenerwował. Wiedział, że to kluczowy mecz i pewnie nie chciał grać w takich warunkach. W dodatku wiedział, że są w naszych szeregach zawodnicy z niezaleczonymi urazami, którzy grają, bo muszą. Ja byłem w takiej sytuacji. Po przyjeździe rywali poszła plotka, że nie gramy, myśmy się jednak uparli. Bardzo chciałem grać. Z racji opaski miałem dobre kontakty z sędziami, więc porozmawiałem z nimi i przekonywałem ich, że nie ma tragedii, raptem dwie – trzy kałuże. Rywale mówili, że można przełożyć, bo wyjeżdżają za tydzień z kraju i kilku zawodników nie byłoby w rewanżu. Niektórzy od nas chcieli to zrobić, ja jednak nie chciałem kombinowania, chciałem grać tu i teraz! Długo nam nie szło, coraz większa nerwówka. Minutę przed końcem regulaminowego czasu gry przegrywamy 1:2. Wreszcie przełom! Bracia Magiera trafili po razie, wyprowadzając nas na prowadzenie. Formalności dopełnił Tomek Ścieszka, któremu asystowałem. W końcówce stałem z przodu, miałem skurcze i słaniałem się już na nogach. Szał radości nie do opisania! Boisko wyglądało, jak po inwazji dzików. Rozwalone na kilka tygodni – wspomina Łukasz Mika.

O sile drużyny wspomniał szkoleniowiec. - Trafiliśmy na Sosnowiankę, która była budowana na „wyższe granie“. Pierwszy mecz był niesamowicie dramatyczny, do 89 minuty przegrywaliśmy 1:2, by ostatecznie wygrać 4:2. Jeden z najpiękniejszych meczów, jakie pamiętam. W rewanżu byliśmy nakręceni, czuliśmy, że nic ani nikt nam już tego utrzymania nie odbierze. Gratuluję drużynie, to było wspaniałe osiągnięcie. Największą siłą była jedność, zespół. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Były mecze, kiedy wolałem ich zostawić, nie wchodziłem do szatni w przerwie, a sprawę załatwiał prawdziwy kapitan Łukasz Mika. Sami się nakręcali. Żadnemu nie brakowało serca do gry, mentalu, słowem - ambicji. Mocnym punktem w bramce był Jasiu Sulikowski, który nieraz „wybronił nam mecz”. Tu praktycznie należałoby wymienić wszystkich zawodników, każdy bowiem z nich włożył w osiągnięty przez Babią Górę wynik maksymalny wysiłek i serce – ocenił trener. – Pamiętam ten mecz, przegrywaliśmy do przerwy 0:3, wpadłem do szatni i było gorąco! Wtedy w Łączanach kibic gospodarzy gonił po boisku Kamila Dyducha (śmiech) – wspomina „Miklosz“.

Ciekawe spostrzeżenia ma też Maciek Krzyśków. - Pamiętam potężną ulewę, po której wyszło słońce. Trener i nie tylko on nie był przekonany, żeby mecz został rozegrany. Spotkanie ma zbyt wielką wagę, by rozegrać je w tak losowych i trudnych warunkach, za dużo pracy i wysiłku włożono do tej pory. Mecz się jednak odbył i byliśmy górą, zespół osiągnął wspaniały sukces, a końcowe minuty, gole zdobyte w doliczonym czasie gry pozostaną w pamięci mojej i nie tylko do końca – dodał.

Boisko bardziej niż do gry nadawało się do pływania. - Baraże to najpiękniejszy moment! Nigdy ich nie zapomnę. Pamiętam oberwanie chmury, ulewę, która sprawiła, że boisko „pływało”. Pogoda zaczęła się poprawiać, sędziowie odczekali i ostatecznie wyszliśmy na boisko. Podczas meczu czuliśmy się, jak na wyspie, bo dookoła boiska, na bieżni, stała woda. Końcówka zapadła w pamięć – trzy gole w ostatnich pięciu minutach. Strzeliłem ostatnią bramkę, pomogła mokra murawa, piłka po koźle wpadła w „długi róg”. Przypominam sobie taki obrazek po trzecim lub czwartym golu, jak nasz trener wraz z kierownikiem Markiem Banasiem skoczyli sobie w ramiona, euforia na stadionie była niesamowita! – podsumował „Gary”.

Święto w Stanisławiu

Rewanż zaczął się średnio, ale w miarę upływu czasu, to goście szykowali się do otwierania szampanów. - Na rewanż pojechaliśmy mega skoncentrowani, ale... z szampanami w torbach. Ilość kibiców przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Nie ma przesady kiedy mówi się, że kibice to dwunasty zawodnik. My w tamtej rundzie zawsze graliśmy w dwunastu, poza meczem ze Stroniami, kiedy "Kopara" wyleciał za czerwień. Na początku szybko straciliśmy bramkę - znowu skubaniec Rączka - i zrobiło się nerwowo, ale tylko na moment. Potem mieliśmy karnego, którego zmarnowaliśmy i wyrównującą bramkę. Opanowaliśmy sytuację i uspokoiliśmy grę. Do przerwy 1:1. W przerwie jeden szampan się rozbił i wkradła się mała nerwówka, ale trener zrobił swoje, zwracając uwagę na koncentrację. Druga połowa zaczęła się od naporu gospodarzy, ale przeczekaliśmy i później "Gary" nakrył ich czapką strzelając na 2:1. Jeszcze wyrównali, ale to był "nasz remis". To co działo się po meczu najlepiej pokazują zdjęcia, które wykonał profesjonalny fotograf ze Suchej. Tyle co było suskich kibiców na murawie, to chyba nigdy wcześniej nie było w całym Stanisławiu. Ciekawe jest to, że prawie połowa podstawowego składu - 5 osób - całą tę rundę kelnerowała na weselach i mecze niedzielne, czyli prawie wszystkie, grała po nieprzespanych i przepracowanych nocach. Ale myślę, że nie przeszkadzało nam to, bo zimę przepracowaliśmy wyjątkowo solidnie i nogi nas niosły. Dzisiaj 22 punkty na rundę nie robią wrażenia, ale przez jedną zimę z drużyny będącej pośmiewiskiem w powiecie, staliśmy się drużyną, o której wszyscy zaczęli mówić pozytywnie, a kibiców na meczach była masa, nie tylko tych z naszego miasta – opowiedział jeden z bohaterów sezonu, Rafał Magiera, choć on powiedział, że bohaterem była cała drużyna!

Pierwszy mecz dał się zawodnikom we znaki, zresztą trudy całej rundy także. - Przed rewanżem byliśmy pewni swego, choć poobijani. Taki mecz, w anormalnych warunkach, dał sakramencko w nogi. Wziąłem ze sobą ogromnego, trzylitrowego szampana, którego dostałem na urodziny. Dojechaliśmy na miejsce, nieopatrznie rzuciłem torbę i trzask... wszystko pachniało szampanem, smak zwycięstwa, jak się okazało! Przegrywaliśmy 0:1, potem zmarnowany karny, wyrównanie, no i wreszcie "Gary" na 2:1. Po tej bramce rywale spuścili głowy. A kibice wraz z nami zaczęli święto! Ten okres od zimy do lata to był najpiękniejszy dla mnie moment w klubie. Chciałbym wyróżnić kibiców, którzy byli z nami zawsze. Na wyjazdach i u siebie – bez różnicy, zawsze byliśmy w przewadze – pochwalił kapitan. - W rewanżu strzeliłem dwie bramki. Czułem się już całkiem dobrze, choć grałem z opaską uciskową. W trakcie gry jednak o tym nie myślałem, chciałem pomóc drużynie. Po meczu wielka radość, mogliśmy świętować, pić szampana – dodał Tomasz Ścieszka.

Sympatia

Ten sukces do dzisiaj jest wspominany, co skłoniło mnie, by napisać dłuższy reportaż. - Warto wspomnieć o wspaniałych kibicach, którzy wspierali nas w każdym meczu. Sprawili, że na wyjazdach czuliśmy się, jak u siebie. Pamiętam sytuację, że nasi fani śpiewali przyśpiewkę – „Kto nie skacze, ten z Makowa, hop, hop, hop!“ Ja się odwracam i słyszę głos – Trener spoko, trenera nie dotyczy. Albo jeszcze jedna sytuacja, już po okresie pracy w Babiej Górze. Byłem z kolegą wieczorem w Suchej. Zaproponowałem, że odwiedzimy "Piwnicę", którą prowadził Łukasz. Schodzimy po schodach, otwieramy drzwi, a od baru w naszą stronę idzie dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn. Kolega, przeczuwając co się święci, rzucił – spadamy! A oni podeszli – „Cześć trener!“ I miło się przywitaliśmy. Do dzisiaj jak jestem w Suchej i spotkam któregoś ze starszych kibiców, to wspominamy stare dzieje. Sympatycznie – wspomina z uśmiechem trener Melzer.

Jeszcze jedną fajną anegdotę przywołał Maciek Krzyśków. - Pamiętam, jak któregoś wieczoru poszliśmy z chłopakami do pubu w rynku. Wchodzimy, siadamy, a w rogu siedzi trener Melzer. Pytam chłopaków, co im zamówić, a oni zgodnie – soczki!

Anegdoty prosto z szatni. – W klubie mieliśmy saunę. Dbała o atmosferę! W poniedziałki po treningu wpadaliśmy tam, gospodarz Adam Bucała dbał o odpowiednią temperaturę. W tej saunie „trener od taktyki“ Dawid Steczek wszystko ustalał (śmiech) . Najciekawsze, że wielu z nas obsługiwało wesela, pracowało nocami, wracało nad ranem, a potem na mecz. Mimo to dawaliśmy z siebie 120% - dopowiedział Łukasz.

Co dalej?

W kolejnym sezonie kibice liczyli na kontynuację i walkę o awans. - Po barażach ambicje były duże, niektórzy liczyli, że na tej niesamowitej fali powalczymy w kolejnej kampanii o awans do „okręgówki”. Początek był niezły, nazbieraliśmy trochę punktów, ale miałem odczucie, że to już nie to samo. Wydawało mi się, że nie tyle my wygrywamy, co rywale przegrywają. W październiku uznałem, że drużyna potrzebuje zmiany, świeżego spojrzenia. Po mnie rundę dokończył Paweł Krzeszowiak, a wiosną ster objął Jacek Kudzia, zespół ostatecznie finiszował na trzecim miejscu, by w kolejnym sezonie zrobić awans. Po misji ratunkowej w Suchej miałem jeszcze jedną – w Juszczynie, kilka lat później. Naroże po rundzie miało siedem punktów, ale i tym razem udało nam się utrzymać. Maciek Krzyśków śmiał się później, że jestem „trenerem ratownikiem“. „Człowiekiem od misji specjalnych“. Pracowałem też z seniorami w Białce i w Halniaku, obecnie szkolę młodzież – podsumował trener.

Marek Witkowski nie pograł za długo. - Przed kolejnym sezonem, tuż przed startem, złapałem kontuzję stawu skokowego, pechowo. Akurat wtedy na jednym treningu takiego samego urazu doznałem ja i Dawid Steczek. Próbowałem wracać, ale kontuzje nie pozwalały o sobie zapomnieć. Wreszcie rzuciłem piłkę. Od jakiegoś czasu przerzuciłem się na bieganie, zrobiłem papiery trenerskie i prowadzę „Suską Grupę Biegową“, dodatkowo otwarliśmy w Babiej Górze sekcję lekkoatletyczną – mówi. Dzięki Markowi jest szansa, że dzieci z naszej okolicy złapią bakcyla do biegania. Podchodzi do tego z wielkim sercem i zaangażowaniem, efekty murowane!

Łukasz Mika to legenda Babiej Góry. Rok 2019 był jednak dla niego niezwykle udany pod innym kątem. – Najważniejsze, że do dzisiaj się przyjaźnimy, graliśmy mecz na 10-lecie. A wracając do tamtych lat… w kolejnym sezonie - 2009/2010 - zajęliśmy na koniec trzecie miejsce, a sezon później awansowaliśmy do „okręgówki”, trenerem był wówczas Jacek Kudzia. Co ciekawe o awans do samego końca biliśmy się... z Sosnowianką. A co nowego dzisiaj? Rok 2019 był dla mnie bardzo udany pod kątem trenerskim. Z seniorami Spartaka Skawce awansowaliśmy do B klasy, z juniorami do Małopolskiej ligi juniorów, co jest dużym sukcesem, a z Babią Górą zrobiliśmy okręgówkę. Tam oprócz grania byłem też asystentem trenera Grzegorza Kmiecika – powiedział.

Wątek awansu z sezonu 10/11, o którym mówił „Miklosz” jest rozwinięty tutaj. – W omawianym sezonie Babia Góra mogła ponownie pogrążyć Sosnowiankę w bezpośrednim meczu. Tym razem stawką był awans do „okręgówki”. Na dwie kolejki przed końcem sezonu Babia miała 55 punktów, Sosnowianka 52. Babia Góra musiała wygrać, żeby świętować awans na stadionie przy ulicy Mickiewicza. Stawka meczu jednak sparaliżowała, to był bardzo słaby mecz, oczy krwawiły, ale ostatecznie udało się osiągnąć zwycięski, jak się okazało bezbramkowy remis. Potem był mecz w Stroniu i zasłużona wygrana 2:1. Znowu kawalkada samochodów KSU wybrała się na mecz. Doping dla Babiej Góry intonowali Michał Mak i Mateusz Mak. Kolejny piękny czas, chociaż wiadomo, że już nie tak dramatyczny, jak dwa sezony wcześniej. Wtedy klub walczył o przetrwanie, teraz o powrót na należne miejsce – wspomina Maciej Krzyśków. 

Tomasz Ścieszka został w drużynie na dłużej, z powodzeniem grał w A klasie, potem wywalczył z zespołem awans do „okręgówki”, tam Babia Góra rywalizowała przez cztery sezony, by ponownie grać w A klasie. „Gary” był filarem drużyny.

Na koniec historia, która pokazuje jedność, nie tylko na boisku. - Wtedy przed pierwszym meczem barażowym ulewa zalała nam piwnicę i trener o tym wiedział, przez to spóźniliśmy się z bratem na rozgrzewkę. Nazajutrz kiedy jechałem do Krakowa na egzamin kończący sesję zadzwonił do mnie trener Melzer. Nie chciał pogadać o meczu, ale zapytać, czy w domu wszystko w porządku i czy jestem przygotowany do egzaminu. Życzył powodzenia. Myślę, że to pokazuje, że byliśmy drużyną, która chciała dla siebie nawzajem dobrze, nie tylko na boisku – zakończył Rafał Magiera.

Epilog

Chciałbym podziękować moim rozmówcom, a pomogli, a właściwie pozwolili wejść do tej szatni: Trener Maciej Melzer, Łukasz Mika, Marek Witkowski, Rafał Magiera, Tomasz Ścieszka i Maciej Krzyśków. Bez was ten tekst by nie powstał, dziękuję i życzę wszystkiego dobrego!

AUTOREM ARTYKUŁU JEST MATEUSZ STOPKA

MKS Babia Góra wiosna sezonu2008/2009
Jan Sulikowski, Adrian Kurek, Tomasz Starowicz, Roman Barzyczak, Marcin Pęczek, Karol Głuc, Rafał Magiera, Grzegorz Magiera, Adrian Listwan, Tomasz Ścieszka, Bogdan Kopacz, Paweł Starowicz, Kuba Kociolek, Jacek Leśniak, Łukasz Mika, Krystian Krzeszowiak, Daniel Cichy, Dawid Steczek, Marek Witkowski, Kamil Semik, Kamil Dyduch.
Trener: Maciej Melzer 

BONUS NR 1

Jacek Seremak: Liczy się zespół, nie jednostki 

Jacek Seremak jest kandydatem na stanowisko prezesa MKKS Babia Góra Sucha Beskidzka. Jakie ma plany związane z rozwojem suskiego sportu? Jak ma wyglądać koncepcja wszystkich drużyn, wszystkich sekcji wchodzących w skład naszego klubu? W obszernym wywiadzie z babiagora.info Jacek Seremak zdradza nie tylko plany na najbliższy rok, ale także na kolejne lata jego, ewentualnej, prezesury.

(Maciej Krzyśków): Babia Góra ma już nowego trenera, Maciej Melzera, którego mniej lub bardziej, ale prawie każdy kojarzy. Jest także nowy prezes, o którym, mówiąc kolokwialnie, nikt nic nie wie

(Jacek Seremak): - Przede wszystkim nie jestem prezesem, ale kandydatem na prezesa, który znajduje akceptację wśród ludzi, którzy chcą uczynić zmiany w klubie. Pan Maciej Melzer sam wypowiedział się w wywiadzie, że był jednym z kandydatów do objęcia funkcji szkoleniowca Babiej Góry. Osobiście miałem możliwość pozyskania opinii i skonfrontowania danych na temat osób, które obok pana Melzera były brane pod uwagę przy wyborze na stanowisko szkoleniowca MKKS-u, i nie ukrywam, że kwestie mentalne miały decydujący wpływ na przejście jego kandydatury. Makowianin wśród suszan to też chyba jakaś ciekawostka (śmiech)

Tyle o panie Macieju wiemy, ale o panu naprawdę niewiele. Proszę o krótką charakterystykę – kim jest Jacek Seremak?

- Jestem urzędnikiem państwowym, a mówiąc ściślej, pracownik urzędu skarbowego w referacie kontroli. Życie prywatne mam ustabilizowane – dwie dorosłe córki wyszły już za mąż, a jestem także już pełnoprawnym dziadkiem – bo mam wnuka (śmiech). Od 1993 roku pracuję w Suchej Beskidzkiej i mogę przyznać, że połowa mojego życia zawodowego jest związana z suskim miastem. Utożsamiam się z problemami tego środowiska i może stąd też moja decyzja o tym, żeby kandydować na funkcję prezesa i brać bardziej czynny udział w życiu, w tym przypadku, sportowym i kulturalnym miasta. Sucha Beskidzka od dzieciństwa jest obecna w moim życiu – pamiętam dworzec PKP, przy którym trzeba było się obowiązkowo zatrzymać i był perełką w tamtym czasie (śmiech).

Powiedział pan – kandydat na prezesa. Skąd i gdzie narodził się pomysł, żeby Jacek Seremak został prezesem MKKS-u Babia Góra?

- Narodził się zupełnie przypadkowo. Jak w wielu sytuacjach w naszym życiu rządzi przypadek, tak i teraz wziął górę. Jednym z moich kolegów w pracy jest fan i czynny zawodnik drużyny piłki ręcznej, Artur Stec. Postanowiliśmy reaktywować sekcję piłki ręcznej, która notabene miała duże tradycje w Suchej w przeszłości. Artur zobowiązał się zabezpieczyć sferę zawodniczą, a ja skierowałem swoje kroki do burmistrza miasta pana Stanisława Lichosyta, czy miasto jest w stanie partycypować w utrzymaniu takiej sekcji. Propozycja została zaakceptowana, ale ku mojemu zdziwieniu, została przeniesiona na wyższy szczebel współpracy. Poprosiłem o czas do namysłu. W końcu być prezesem MKKS Babia Góra to kwestia odpowiedzialności nie tylko ludzkiej, czasowej, ale i każdej innej. To było chyba w czwartek, piątek, a w następnym tygodniu wyraziłem pozytywną opinię. Następnym punktem było moje spotkanie z grupą inicjatywną (śmiech). Spotkania cały czas się odbywają, staramy się wszystko ułożyć, zbudować  jednolity front. Celem jest zwycięstwo w wyborach, które są zaplanowane na 13-stego lutego. Mam nadzieję, że efekt naszej pracy przełoży się na zwycięstwo. Pomysł na nowy zarząd mam, ale to będzie zapewne przedmiotem dyskusji na walnym zebraniu.

Jest pan kandydatem na prezesa Babiej Góry więc zapytam wprost o doświadczenie w takiej roli?-

- W 2002 roku w Jeleśniej była podobna sytuacja jak teraz w Babiej Górze. Przyszli do mnie młodzi ludzie, piłkarze klubu Jeleśnianka Jeleśnia, bo nie będę ukrywał – sympatyzowałem z tą drużyną, jeździłem na mecze i pomagałem bardziej tak nieformalnie w funkcjonowaniu drużyny, z propozycją, że zgłoszą moją kandydaturę na prezesa klubu. Zaskoczenie moje było totalne, bo nie spodziewałem się, że moją pracę ktoś zauważa. Postawili sprawę jasno – albo mnie wybiorą, albo wszyscy odchodzą z klubu. Moja kadencja w roli prezesa Jeleśnianki to okres ciężkiej pracy dla wszystkich – zawodników działaczy, mojej także. Skończyło się to tym, że w czerwcu 2008 roku przegraliśmy baraż o awans do okręgówki z Wisłą Ustronianką. Niestety nie udało się – przegraliśmy dwumecz jedną bramką. Nie było to dla nas żadną hańbą. Zawodnicy Wisły przeszli do wyższych lig, poszli na Słowację.

W Wiśle grało wtedy zdaje się kilku zawodników rodem z Zimbabwe, których sprowadza hurtowo do Polski Wiesław Grabowski. W przeszłości menedżer Grabowski zaoferował nawet Górnikowi Zabrze Benjaniego Mwaruwariego, dziś napastnika Manchesteru City. Z najbardziej znanych zawodników, których do Polski sprowadził Grabowski jest Dickson Choto.

- Pan Grabowski sprowadza piłkarzy z Zimbabwe co roku, i z tych zawodników selekcjonuje grupę piłkarzy, którzy grają w różnych ligach w Polsce. Mieliśmy naprawdę silnego przeciwnika w barażu, a miejsce Wisły w bielskiej okręgówce (KS Wisła Ustronianka jest piąta w tabeli po rundzie jesiennej – przyp. red.) pokazuje, że Jeleśnianka prezentowała dobry poziom. Wymagało to dwóch i pół roku pracy trenera Andrzeja Rybarskiego, który obecnie jest szkoleniowcem Górala-Czarny Żywiec (lider bielskiej okręgówki – przyp. red.). Mam wielki sentyment i uznanie dla tego młodego człowieka. Uważam, że wielu z zawodników Jeleśnianki może teraz przyznać, że to był naprawdę „mój trener”.

Teraz pewnie serce będzie drżało, gdy Babia Góra będzie rozgrywała np. towarzyski mecz z Jeleśnianką?

- Był taki mecz trzy lata temu. Na nieszczęście dla Babiej Góry, przegrała wtedy z Jeleśnianką (śmiech). Jeżeli taki mecz dojdzie do skutku teraz to chciałbym, żeby stał na wysoki m poziomie nie tylko sportowym, ale i kulturalnym. To jest dla mnie bardzo ważne. Tym zawsze się kierowałem podczas rozmów z zawodnikami. Nie wyniki, ale zachowanie, klasa człowieka, który reprezentuje klub, przede wszystkim. Gdy do tego dochodzą jeszcze wyniki, można mówić o sukcesie. Sukces rodzi się w głowie. Najpierw są wiadomo – nogi, ale głowa, rozum przede wszystkim. W ostatniej fazie mieliśmy 15-16 chłopaków na treningu, na meczach była 18-stka, a w kadrze 22 zawodników. Udało się nam wpoić tym chłopakom, i będę to chciał przekazać nie tylko piłkarzom, ale także członkom wszystkich innych sekcji Babiej Góry, że będąc zmiennikiem wcale nie musisz być gorszy. Ktoś harował dla ciebie przez godzinę, żebyś Ty wszedł na boisko i miał gościa praktycznie na patelni. On nie ma już siły, a Ty jesteś w stanie pokazać klasę i zostać bohaterem danego spotkania, czy potem całego sezonu. Miałem w drużynie jednego gwiazdora – zawodnika spokojnie na naszą drugą ligę. Trzech chłopaków także było spokojnie na trzecią ligę – grali w Koszarawie, teraz dwóch w Garbarzu Zembrzyce (Paweł Jurasz, Łukasz Puda – przyp. red.). Grała cała drużyna, a to jest podstawą sukcesu. Nie ma obrażania się, że nie znalazłem się w pierwszym składzie. Nie ma obrażania, że wchodzę w 70 minucie na boisko. Wchodzę po to, bo, po pierwsze, tak trener uważa i po drugie – żeby pomóc drużynie. Wiele bramek zdobywaliśmy w ostatnich 30 minutach, gdyż praca, trening, siła i wyrównany poziom drużyny sprawiały, że byliśmy w stanie strzelać gole nawet lepszym od siebie.  Mam nadzieję, że te same wzorce można powielić w Babiej Górze.

 Pierwsze oznaki zalążku dobrej współpracy w Babiej Górze to obecność zawodników na treningach.  W porównaniu z poprzednim sezonem to niebo i ziemia, a mamy dopiero koniec stycznia

- Moda na futbol, ogólnie na sport była i jest obecna w dalszym ciągu w Suchej Beskidzkiej. Wydaje mi się, że zatarły się chęci. Przypomnę teraz, co mi powiedzieli na do widzenia chłopaki z Jeleśnianki, kiedy odchodzili z klubu. Cała praktycznie jedenastka została wykupiona przez kluby z wyższych, podkreślam, wyższych klas rozgrywkowych. Powiedzieli jedno – my nie gramy dla pieniędzy, bo takowych nie było po pierwsze skąd wziąć, a uważam, że poziom A-klasowy nie jest miejscem, gdzie płaci się zawodnikowi za grę. Liczyła się normalność – był dobry trener, było przygotowane dobrze boisko, sprzęt, warunki do treningu. Jeździliśmy na sztuczną murawę do Skotnik tylko po to, by o 22 rozegrać sparing, który się kończył o północy. Piłkarze o drugiej w nocy byli w domu, a rano szli do pracy. Po prostu im się chciało. Czy była ulewa, czy był śnieg, to mieliśmy na treningu 12-stu ludzi. Nikt ich nie zmuszał, nie ciągnął za uszy, nikt nie patrzył w niedzielę przez bramę – czy jest już jedenastka, czy jej nie ma? Rywalizacja była o to, żeby być w składzie. Mam nadzieję, że takie rozumowanie jest właśnie już obecne po frekwencji na treningach Babiej Góry. Odbieram to w takich kategoriach – oni już walczą.

Oglądałem sparing seniorów i juniorów i mogę stwierdzić z cała stanowczością – walka się już zaczęła

- Miejsce w drużynie musi być uwarunkowane pracą. Nie uznaję w drużynie nie tyle gwiazdorstwa, co swego rodzaju gwiazdorzenia. Jeżeli ktoś ma zamiar się obrażać i psuć atmosferę w drużynie, to warto wybrać inny klub, inne miejsce pracy. Reprezentowanie barw Babiej Góry to jest praca. Ciężki trening... Pieniędzy za granie nie będzie i to jednoznacznie mówię. Ludzie, którym płacono by za granie, w pewnym momencie mogliby stworzyć  drużynę w drużynie. Ligi amatorskie muszą cieszyć się sportem i traktować to w kategoriach zabawy. W Jeleśniance płaciliśmy 100 złotych za jeden punkt w meczu dla całej drużyny. Jeżeli komuś uda się awansować do wyższej klasy rozgrywkowej i tam będzie mógł grać, to nie pozostanie nic innego jak powiedzieć – cieszmy się, bo to jest nasz kolega. Między innymi dzięki temu, że mógł trenować z chłopakami, mógł się wypromować. Samemu jest się bardzo trudno wypromować – promuje drużyna.

Nie ukrywajmy, że celem dla Babiej Góry jest powrót do szóstej ligi, czy okręgówki, ale spokojnie do czwartej ligi. Babia Góra grała w czwartej lidze – między innymi z Garbarnią Kraków, rezerwami Wisły, a po naszym boisku biegali tacy zawodnicy jak Tomasz Frankowski czy bracia Brożkowie. Byli juniorzy, którzy również występowali w najwyższej klasie rozgrywkowej i mierzyli się z juniorami Wisły czy Hutnika. Innymi słowy – w Suchej można zrobić klub, który nie musi być prowincjonalny, ale można z dumą go nazwać – MKKS Babia Góra Sucha Beskidzka. Trzeba mierzyć wysoko

- Całkowicie zgadzam się z tą tezą. Rewolucje nie są jednak najlepszym rozwiązaniem, bo czasem trzeba się obejrzeć, czy ktoś za nami idzie (śmiech). Tylko ewolucje mogą zaprocentować zwyżką poziomu sekcji piłkarskiej. Wszystko jednak musi iść po kolei. W tym roku ile ma Sucha ma swoim koncie w lidze? Trzy punkty i to takie z bożej łaski niewiadomo czy zostaną. Cel jest jeden – utrzymać tą drużynę w A-klasie, chociaż nie będę robił tragedii, jeżeli noga by się nam powinęła. Zwycięstwa na tym poziomie rozgrywek cieszą jednakowo.  Porażki są problemem. Musimy awansować wyżej, ale w sposób zorganizowany. W tym czasie trzeba budować drużynę na sezon 2009/2010 z celem, patrząc na poziom A-klasy, i wzmocnieniach naturalnych, czyli zawodnikach, którzy przyjdą i zaoferują swoje usługi. Jeżeli trener podejmie decyzję na tak i zostaną zaakceptowani przez drużynę – chodzi tu o postawę, kulturę, bo o gwiazdorstwie już się wypowiedziałem wcześniej, to taki zawodnik zostanie w naszym klubie. Jeżeli chcesz grać, to musisz pamiętać, że grasz w drużynie.

Sukces budują przede wszystkim wyniki. Wyniki z kolei przekładają się na frekwencję na trybunach. W ostatnich sezonach można powiedzieć, że chce się płakać widząc garstkę ludzi, która ogląda mecze Babiej Góry w porównaniu z okresem, gdy drużyna walczyła o awans do IV ligi i później w tej klasie rozgrywkowej

- Marzeniem byłoby, żeby mieć na początek frekwencję 500 osób, a taką mieliśmy na barażu z Wisłą Ustronianką, co było niesamowitym przeżyciem. Patrzę na zaplecze Babiej Góry i nie mam żadnych zahamowań – tutaj może być IV liga. To jednak jest melodią przyszłości, którą trzeba budować nie tylko poprzez nabytki z zewnątrz, ale przez trwałą pracę z młodzieżą.  Jeżeli klub będzie dysponował zapleczem liczącym trzy drużyny – żaki, juniorzy młodsi i starsi, gdzie będzie około 80-90 zawodników, to jesteśmy spokojni o naturalną selekcję, o awans tych chłopaków do wyższej kategorii wiekowych, a w końcu do seniorów. Nic tak nie zaraża, jak przykład. Jeżeli chłopcy z pierwszej drużyny grają, to dla młodszych są tak samo gwiazdorami jak piłkarze FC Barcelony czy Wisły Kraków. Ale to są nasi chłopcy. Może powiem trochę górnolotnie, ale życzę sobie, żeby hasło - moda na klub, moda na Babią Górę funkcjonowało w pojęciu pewnego zdarzenia towarzyskiego. Bywanie na meczach piłkarskich, piłki ręcznej czy zawodach narciarskich, korzystanie z obiektów sportowych czy nawet spacer z wózkiem z dzieckiem po alejkach, bo taka mi się marzy wizja tego klubu w przyszłości, będzie świadczyło o tym,  że zarząd jest doceniany, akceptowany a my wrośniemy w atmosferę Suchej Beskidzkiej.  Sport przecież wychowuje – nie m się co oszukiwać. Patrzmy na nieszczęsne sytuacje z boisk piłkarskich, a ja miałem taką sytuację w życiu, gdy w Jeleśniance przyszło 30 rodziców, którzy sami łożyli na klub przez ponad pół roku po 50 złotych na każdego zawodnika. Ja im powiedziałem, że proszę bardzo – zabezpieczymy obiekt, zabezpieczymy trenera. Później wprowadziliśmy budżet, pozyskaliśmy możnego sponsora – firmę Żywiec Zdrój i ciągnęliśmy tą sekcję. Po półtora roku chłopcy leją małolatów, rówieśników z sąsiednich gmin, a wychodzili twardzi na boisko. Do czego zmierzam – Ci rodzice zaufali klubowi. Kultura gwarancji bezpieczeństwa – dając dziecko na 2 godziny rodzic wiedział, że będzie ono tam bezpieczne i nic mu się nie stanie. Rodzice zyskali nawet argument – nie pójdziesz na trening, jak się nie będziesz uczył (śmiech). Trener Paweł Jurasz zaczarował te dzieci jak mało kto.

Jesteśmy jednak dopiero na początku drogi, a nawet jeszcze nie na drodze- bo do walnego zebrania pozostało dwa tygodnie. Nie może Pan jeszcze odsłonić wszystkich kart, ale np. na prezentację całego zarządu i przedstawienie całego planu, pomysłu na sport w wydaniu nowego MKKS Babia Góra, będziemy mogli po wyborach liczyć?

- Całego zarządu to mało powiedziane. Uważam, że do dobrego obyczaju powinno wejść coś takiego, jak prezentacja drużyn na inaugurację sezonów czy to w piłkę nożną, czy w ręczną. Sprawdziło się to w Jeleśniance, a naszymi gośćmi byli przedstawiciele Podbeskidzia Bielsko-Biała, prezesi Koszarawy Żywiec, Górala Żywiec i paru innych oficjeli. Jeden z naszych sponsorów zafundował zawodnikom stroje sportowe, Żywiec Zdrój przekazał kilka tysięcy złotych na funkcjonowanie sekcji młodzieżowej. To są takie medialne momenty, ale przybliżające na pewno klub społeczeństwu, a poza tym podnoszące rangę, wartość zawodników i sekcji, którą reprezentują. Cały czas mówimy w kontekście piłki nożnej, ale ja chcę kategorycznie podkreślić – nie piłka nożna, nie piłka ręczna, nie narciarstwo, nie siłacze, jak nazywam ludzi uprawiających kulturystykę (śmiech), ale MKKS Babia Góra Sucha Beskidzka. To jest ważne – normalność, organizacja, tworzenie warunków do uprawiania sportu. W miarę otrzymanych środków będziemy starali się rozwijać. Wiadomo, że każda z sekcji będzie miała inne oczekiwania, mogą pojawić się żale i pretensje, ale już teraz mogę powiedzieć - wszyscy będziemy mieli za mało. Dlatego wykorzystywanie każdej złotówki od sponsorów, którzy mają się pojawić wraz z wyborem nowego zarządu, będzie szczegółowo rozliczane. Teraz mogę zaapelować do sponsorów – pamiętam ich słowa o wsparciu Babiej Góry, gdy zostaną wybrane nowe władze i będę się tego dopominał, jeżeli zostaną prezesem – że pieniądze nie pójdą na marne. Każdą społeczną złotówkę ogląda się nie tylko z prawej i lewej strony, ale też z kantów. Bardziej palącego pieniądza nie ma. Wiem, jak się je wydaje, ale też wiem, jak się patrzy na ludzi, którzy je wydają. Liczę także na bardzo mocną współpracę z władzami samorządowymi – panem burmistrzem, radą miasta, a może w przyszłości także ze starostwem.

Czym zatem ma być MKKS Babia Góra za prezesury Jacka Seremaka?

 - Mam takie marzenie, że Babia Góra będzie miała rangę klubu powiatowego i będzie taką pompą ssącą talenty z okolicy poprzez to, że będą zapewnione odpowiednie warunki do treningu. Wierzę, że będzie można o tym klubie powiedzieć jeszcze wiele dobrego. Osiągnięcia sportowe są i to godne podkreślenia np. indywidualne i drużynowe narciarzy. Nie będę teraz wymieniał nazwiska wszystkich trenerów, bo się boję, że przypadkowo mógłbym kogoś pominąć (śmiech), ale szanuję tych ludzi i doceniam ich pracę. Sucha Beskidzka to nie Zakopane, a nawet Nowy Targ, tylko takie trochę mniejsze góry. Jednak sukcesy dzięki pracy trenerów i samych zawodników można osiągnąć także i na takim poziomie.  Albo siłacze – grupa ludzi, która dla swojej przyjemności ćwiczy i realizuje swoje zainteresowania. Rozwijają swoją tężyznę fizyczną i  mam nadzieję, że nie przekładają jej na wybryki pozasportowe (śmiech). Liczymy także na ich wsparcie w klubie, choćby w sekcji zabezpieczenia meczów piłkarskich czy innego rodzaju imprez, które przez klub będą organizowane. Każdy, kto zgłosi się do klubu i będzie chciał od niego coś uzyskać, i jeżeli będzie to poparte konkretnym programem, to zawsze będę pragmatyczny i w miarę możliwości znajdziemy wspólnie z zarządem mu miejsce i będzie się mógł realizować. Chciałbym np. na okres wakacji na obiektach MKKS-u uruchomić drugie boisko do piłki plażowej. Mamy wokół potężne blokowisko, domy, więc dlaczego dzieci mają chodzić nad rzekę Stryszawkę, gdzie jest samo już niebezpieczeństwo podróży? Na stadionie będzie mogło robić to samo praktycznie pod okiem rodziców czy opiekunów. Być może zastanowimy się nad ponownym uruchomieniu kortów tenisowych, chociaż wiadomo, że w swojej naturze jest to przedsięwzięcie drogie. Tenis to piękny sport i jeżeli znajdzie się grupa ludzi, która zobowiąże się do opieki nad tym elementem kompleksu sportowego MKKS, to również będziemy ich w tym wspierać. Widzę w Suchej, że są miejsca, gdzie można sport uprawiać – jest basen, są tory łucznicze i wierzę, że wspólnymi siłami  uda się nam te  hektary klubowe odpowiednio zagospodarować. Mam tutaj na myśli obiekt z prawdziwego zdarzenia, z bazą hotelową i zapleczem technicznym dla zawodników. Będę dążył do powstania boiska sztucznego z oświetleniem,  które może być  sposobem na samo dofinansowanie w przyszłości klubu. Zapotrzebowanie na tego typu obiekt na tym terenie byłoby olbrzymie. Od Zakopanego po Wadowice, a nawet pewnie jeszcze dalej, nie ma takiego obiektu. Korzystając z dobrodziejstwa tego typu nawierzchni w Szczyrku, czy we wspomnianych Skotnikach, zmieniałem tylko zawodników, a ich obecność była niemal stuprocentowa...  To na pewno ściągnęłoby kluby z wyższej półki, choć nie mówię tego od razu. Takie kluby muszą gdzieś mieszkać, muszą trenować na hali, więc jest to sposób na pozyskanie pieniędzy nie tylko przez kluby.

... a miało nie być o planach, a tu proszę.  Dziękuję za poświęcony czas

- To była dla mnie przyjemność. Jako kandydat na prezesa pozdrawiam serdecznie wszystkich zawodników już trenujących w Babiej Górze, działaczów, sympatyków sportu. Chciałbym również zaprosić na walne zebranie, aktywnego uczestnictwa w nim, aby można było wytyczyć wspólnie kierunki drogi suskiego sportu oraz dokonać tych zmian, które są planowane i oczekiwane przez ludzi tego klubu z ponad 90-letnią tradycją. Szkoda by było zaprzepaścić  takie osiągnięcia, jakie niesie za sobą praca wielu pokoleń.

BONUS NR 2

Maciej Melzer: Utrzymamy się. Zapewniam

Nowym trenerem MKKS-u Babia Góra Sucha Beskidzka został Maciej Melzer. Przed nowym szkoleniowcem suskiej jedenastki stoi przed rundą wiosenną nie lada wyzwanie – uratować drużynę przed spadkiem do niższej klasy rozgrywkowej. Tymczasem Maciej Melzer zupełnie nie obawia się rychłego spadku do klasy B, a nawet już snuje plany awansu do wyższej ligi. Powód jest prosty – od kiedy został szkoleniowcem Babiej Góry, do zespołu zaczęli przychodzić nowi, czasem starzy, piłkarze.

Maciej Krzyśków: Nazywam się...

Maciej Melzer (trener MKKS-u Babia Góra Sucha Beskidzka): - ... Maciej Melzer. Podpisałem umowę do 30 czerwca z seniorami Babiej Góry. Jestem pewien, że zajmiemy miejsce w okolicy 8-9. Najważniejsze jest utrzymanie. Plan na przyszły sezon to walka o awans.

Odważne słowa jak na trenera ostatniej drużyny po rundzie jesiennej A-klasy i to z dorobkiem zaledwie 3 punktów

- Kiedy dowiedziałem się o propozycji z Suchej, wszedłem na Internet i zacząłem sprawdzać wyniki. U siebie przegrywane mecze jedną, dwoma bramkami, ale były również zdobywane gole. Na wyjeździe o wiele gorzej. Jeżeli nie ma atmosfery, a to w takiej klasie rozgrywkowej jest najważniejsze, nikomu oczywiście nie ubliżając, bo może być fantastyczna drużyna, ale bez wyników, to po prostu nie ma niczego. Przykładu nie trzeba daleko szukać – w Zawoi jeszcze w poprzednim sezonie byli zawodnicy z Krakowa, chyba nawet czterech czy pięciu. Wydawało się, że będą w czubie tabeli i co? Teraz są klasę niżej. Nie da się po prostu. Zawodnicy robią atmosferę. Udało nam się zrobić fajną drużyną na Białce, a w niej grał m.in. Paweł Krzeszowiak z Suchej. Były trudne chwile, bo od początku zajmowaliśmy czołowe miejsca w tabeli. Hasło bij lidera obowiązuje w każdej klasie rozgrywkowej. Jeżeli jest się z przodu to nasi rywale chcą powalczyć, czasem stają z tyłu schowani za podwójną gardą z myślą, że może się coś uda. Były ciężkie momenty, ale przez to, że była grupa ludzi, która miała wspólny cel, to gdy ktoś coś zawalił to nie było jeden patrzy na drugiego, ale pomaga drugiemu. Jeżeli uda nam się do tego doprowadzić w Suchej, a wiem, że się uda, to jestem spokojny. Co dalej? Ze mną lub beze mnie, wszystko pójdzie do przodu.

Spodziewał się pan propozycji z Suchej Beskidzkiej?

- Nie spodziewałem się kompletnie. Po epizodzie w Białce, dałem sobie totalnie wolne od piłki, a całe zainteresowanie futbolem ograniczało się, poza oglądaniem w telewizji, do roli obserwatora PZPN. Telefon od pana Seremaka to było dla mnie takie zupełne zjawisko. Kompletnie nie spodziewałem się, że w Suchej są plany, żeby coś ciekawego zaczęło się dziać. Wiele się za to mówiło, i to od paru lat, że  różne grupy osób przymierzały się do tego, żeby suską piłkę ożywić, żeby nie powiedzieć - uzdrowić.

Długo zastanawiał się pan nad przyjęciem posady szkoleniowca Babiej Góry?

- Pan Seremak wyszedł z propozycją i powiedział, że ma kilku kandydatów na miejsce nowego trenera Babiej Góry. Musiałem w tym czasie swoje sprawy poukładać, między innymi funkcję obserwatora PZPN i kiedy okazało się, że mogę sprawować obie funkcje, to otrzymałem od pana Seremaka informację, że moja kandydatura została zaakceptowana. Jeżeli jestem gotowy, to możemy zaczynać (śmiech)

Jacek Seremak to kandydat na nowego prezesa Babiej Góry. Jeżeli zdecydował się pan przyjąć jego propozycję to znaczy, że doskonale znane jest panu plan nowego zarządu odnośnie piłki nożnej w Suchej Beskidzkiej w najbliższych latach?

- Jest to na pewno drażliwy temat, ale nie jest na pewno w Suchej żadną tajemnicą, żadnym tabu – że są w Suchej nowi ludzie, którzy chcą tutaj zrobić więcej niż trochę zmian. Zgodziłem się przyjść do Babiej Góry, ale z tą nową grupą ludzi. Zadeklarowałem się do końca lutego być trenerem Suchej (wtedy wypada termin walnego zgromadzenia MKKS Babia Góra – przyp. red.) , a potem, delikatnie mówiąc, zobaczymy.

Jeżeli nie zostanie wybrany nowy zarząd, to trener Melzer odejdzie?

- Tak. Pierwsza moja myśl była taka i twardo się tego trzymałem. Wszyscy wiemy jak wygląda sytuacja w Suchej. Na pewno osobiście wiem mniej, ale to mi w zupełności wystarczy. Przytoczę może taką sytuację: otrzymałem w minioną środę telefon. Dzwoni jeden z zawodników i się pyta, czy to prawda, że mam być nowym trenerem Babiej Góry. Potwierdziłem, że rozmowy są prowadzone, a w piątek mam podpisać umowę. A on mówi, że zawodnicy chcieliby się ze mną spotkać. Wtedy po raz pierwszy dostałem takiego pozytywnego kopa do pracy. Wrócę teraz do rozmowy z panem Seremakiem i jednego pytania, czy mam możliwość, nazwijmy to kolokwialnie, pozyskania zawodników do Babiej Góry. Uważam, że wszystkim zależy najbardziej na tym, żeby to byli chłopaki stąd. Przykładem niech będą kluby w naszym powiecie, gdzie chodziło na trybuny kilkaset osób, a później coraz mniej, coraz mniej co spowodowane było między innymi tym, że w drużynach grało coraz więcej obcych ludzi. Nagle pojawiają się drużyny, w których można policzyć na palach jednej ręki, albo wcale, zawodników z danej miejscowości. Źle się ogląda takie zawody, nie ma z kim rozmawiać na ulicy o wynikach. To są obcy ludzie – przyjeżdżają, zagrają, biorą kasę i wracają do siebie. Nie o to nam chodzi. Pamiętam takie czasy, kiedy grałem w piłkę, a w tygodniu trzeba było iść przez miasto i patrzeć się w twarz kibicom, obojętnie czy się wygrało, czy przegrało. Inaczej – trzeba było dać z siebie wszystko na boisku, żeby nawet po przegranym meczu ktoś powiedział: ok, w porządku, trudno, trzeba tą porażkę przełknąć, ale było super, bo graliście i walczyliście.  Konkluzja jest taka – w Suchej mają grać swoi ludzie.

Swoi czyli mieszkańcy Suchej Beskidzkiej, Makowa Podhalańskiego, Zembrzyc?

- Sucha, głównie Sucha. Niech na mecz przyjdzie wujek, brat, mama, syn z żoną i popatrzyć jak biega i gra tata, wujek czy siostrzeniec. Może trochę idealizują, bo świat dzisiejszy jest jaki jest i nie uniknie się tego, żeby grali też ludzie z zewnątrz. Ale co oznacza słowo – z zewnątrz? Maków Podhalański, Stryszawa, Zawoja – czy to są naprawdę ludzie z zewnątrz? Nie mówimy o ludziach ze Śląska czy z Krakowa, ale o tych, którzy jednak przez Suchą się przewijają. Znane są przecież przypadki, że potrafią się oni świetnie zasymilować. Oni przecież często przebywają razem, nawet pracują w jednym zakładzie. Przykład ludzie ze Suchej i z Makowa pracują razem np. w Fideltroniku. Wniosek jeden – wszystko da się zrobić. Nie trzeba się bić, ani gryźć.

Ale znane są przypadki zawodników, którzy, mimo że są sercem za Babią Górą, to jednak grają w innych klubach. Najlepszym przykładem jest Piotrek Kłapyta, który gra w Halniaku Maków Podhalański

- Piotrek jest ze Suchej i pochodzi z  grupy tych zawodników, których jest najbardziej żal. On wchodził w skład drużyny, która grała z juniorami Wisły Kraków czy Hutnika. Tamta drużyna miała potencjał, ale się rozeszła. Gdzie teraz jest Piotrek? W Makowie. Dlaczego? Bo w Suchej nie było jak grać. Nie wnikam, czy nie było z kim, czy nie było gdzie. Szkoda, że chłopak, których moim zdaniem jest wielu bo na pewno takich by się znalazło np. na Stryszawie czy w Zembrzycach, nie grają u siebie. Powody dlaczego tak się dzieje, są powszechnie znane, a szkoda, bo spokojnie mógłby tu grać.

Przepi

Reklama

Cudowne utrzymanie Babiej Góry - opinie czytelników

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów do artykułu: Cudowne utrzymanie Babiej Góry. Jeżeli uważasz, że komentarz powinien zostać usunięty, zgłoś go za pomocą linku "zgłoś".

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Ostatnie video - filmy na Sucha24




Reklama
Reklama

  

Reklama